sobota, 3 września 2016

O tym jak przestałam żyć w teraźniejszości.

Nadeszły takie czasy, że zrozumiałam, że to jak wygląda moje życie i to jak będzie wyglądało kiedyś zależy tylko i wyłącznie ode mnie. I oczywiście założyłam, że będzie takie jakie sobie wymarzyłam. No właśnie. Będzie. Kiedyś.

W ten właśnie sposób wpadłam w pułapkę. Pułapkę, którą sama sobie zrobiłam i wydawać by się mogło nie jest niczym złym. Bo przecież dzięki temu się bardziej rozwijałam, starałam, z dnia na dzień chciałam, żeby było lepiej.

Pułapka polegała na tym, że przestałam żyć w teraźniejszości i zaczęłam żyć swoją idealną przyszłością.

Myślałam sobie: kiedyś będę mieć takie życie jak chcę; kiedyś już będę mieć tą upragnioną idealna figurę a'la Chodakowska; kiedyś będę mieć więcej czasu na czytanie książek; kiedyś będę zawsze mieć w mieszkaniu nieskazitelny porządek. Po fajnym spotkaniu ze znajomymi (podczas którego oczywiście mój umysł martwił się jutrem) myślałam sobie, że kiedyś takie spotkania będą częściej i bardziej beztroskie. Idąc na imprezę po raz tysięczny bez mojego faceta myślałam sobie, że kiedyś przyjdą takie czasy, że w końcu będziemy imprezować razem. Kiedyś po prostu będzie lepiej. A dzień dzisiejszy trzeba po prostu przetrwać i skupić się na swoim celu.


No właśnie. Wszystko kiedyś. Jak przyjdą lepsze czasy.

Tylko wiecie co? Pewnego dnia zrozumiałam, że to kiedyś może nigdy nie nadejść. Choć w sumie jako marzycielka, która wierzy w to co sobie wyobraża nie powinnam tak mówić. Więc inaczej. To kiedyś może nadejść w najmniej oczekiwanym momencie. A ja zbyt zajęta życiem w przyszłości mogę to po prostu przegapić.


I wtedy odpuściłam.


Nie chcę bynajmniej powiedzieć, że przestałam marzyć, wyobrażać sobie przyszłość. Absolutnie nie. Staram się po prostu skupić na chwili obecnej. I muszę Wam powiedzieć, że jest to trudniejsze niż by się mogło wydawać. Że niby żyjemy tu i teraz a nasze myśli ciągle uciekają do przyszłości lub przeszłości. Często muszę się przywoływać  do porządku „Kaśka stop! Skup się na obecnej chwili a nie planuj, rozmyślaj, co będzie choćby za godzinę! Rozglądnij się dookoła i skup swój umysł na tym co Cię otacza”.


Warto było sobie to uświadomić i nad tym pracować Dzięki temu bardziej doceniam to co mam już teraz. Jest we mnie ogromne pragnienie, żeby było oczywiście lepiej. Ale wiem, że już teraz jest dobrze. A to, że nie jest tak idealnie jak w wyobrażeniach? Cóż, myślę że nigdy nie będzie. A nawet jak będzie to znajdzie się coś co mogłoby być lepiej J




Wszystkim mającym problem z byciem „tu i teraz” ale też tym, którzy chcą obejrzeć coś wartościowego, coś co zmobilizuje ich do działania lub po prostu będzie fajną rozrywką na zbliżające się jesienne wieczory polecam obejrzeć film „Siła spokoju”. Jest to bardzo lekki dramat sportowy, który zachęca do skupienia się na tym co ważne i na tym co się dzieje tu i teraz, w chwili obecnej. Myślę, że lepiej niż to zostało pokazane w filmie nie da się tego przedstawić.



A teraz zróbcie kilka głębszych oddechów i maksymalnie skupcie swoją uwagę na tym co Was otacza. Pięknie jest, prawda ?

niedziela, 31 lipca 2016

Do czego potrzebujemy innych ludzi?

Mały Książe powiedział "Ludzie maja zbyt mało czasu aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynu z przyjaciółmi więc ludzie nie mają przyjaciół.” I wiecie co ? Miał rację.



Teoretycznie mamy teraz mnóstwo sposobów, aby podtrzymywać znajomości, przyjaźnie, kontakty z rodziną. Żeby dzielić się z bliskim swoim życiem. Facebook, instagram, skype, telefon. Te wszystkie pomoce niesamowicie ułatwiają nam kontakt. Przykładowo możemy od razu po wylądowaniu w innym kraju wysłać wiadomość do bliskich, że wszystko jest OK. I to jest super.


Jest jednak jedno, jakże ważne ALE. To wszystko może nas rozleniwić do tego stopnia, że przestaniemy troszczyć się o kontakty w realu. Łatwiej jest przecież wysłać wiadomość z życzeniami z okazji urodzin niż złożyć te życzenia osobiście. Łatwiej jest napisać do chorej koleżanki krótkie „zdrowiej” niż wsiąść w tramwaj i jechać do niej na drugi koniec miasta. I można sobie pomyśleć, że wychodzi na to samo. Przecież pamiętaliśmy, podtrzymaliśmy kontakt, wspieramy. Guzik prawda. Nic nie jest w stanie zastąpić realnego kontaktu z drugim człowiekiem i przykre jest to, że na co dzień, zajęci tysiącem spraw „na wczoraj” o tym zapominamy. Wydaje się nam, że w ten sposób oszczędzamy czas, który możemy poświęcić na rozwijanie swoich pasji, swojej działalności i inne życiowe cele. I jasne, to jest super, że chcemy być lepsi, mądrzejsi itd. Ale dzisiejsze społeczeństwo chyba zapomniało, że nie da się żyć w pojedynkę. Że najważniejszą wartością jaka liczy się w życiu są inni ludzie.



Dlaczego w ogóle potrzebujemy innych ludzi?  Bo nie da się żyć samemu. Po prostu się nie da. Okej, może jest to możliwe, ale na pewno nie jest fajne. Nawet introwertycy nie są w stanie żyć całkowicie w pojedynkę. Powiecie teraz, że taaa akurat, oczywiście że tak można i jest fajne, jakie ja bzdury wygaduję. Oczywiście, że można, oczywiście, że może się to wydawać w jakimś stopniu wugodne. Aczkolwiek przeprowadzono ostatnio mnóstwo badań, że poczucie przynależności do jakiejś wspólnoty, że życie w społeczeństwie działa bardzo korzystnie na nasze zdrowie. Mniej chorujemy, mamy więcej energii, a nawet dłużej żyjemy. No i mamy oczywiście ciekawsze życie.


Kiedyś w bardzo zamierzchłych czasach, kiedy po ziemi spacerowały dinozaury, a obok nich żyli nasi dziadkowie społeczeństwo żyło po prostu razem. Dzieciaki zbierały się z kilku sąsiednich domów i razem bawiły, gdy ktoś wybierał się na zakupy do miasta albo i nawet po prostu wychodził z domu po cokolwiek, po drodze załatwiał sprawy innym sąsiadom. Nie było problemów z kim można zostawić dziecko gdy była taka potrzeba, gdy czegoś zabrakło nie trzeba było od razu wsiadać na konia i pędzić to zakupić bo nawet pewnie nie było takiej możliwości. Również korzystało się z pomocy sąsiada. A gdy przyszedł czas imprezy czy ludzie zamykali się każdy w swoim domu, i stronili od innych lub też dzwonili na policję, że jest za głośno ? Zapewne nie, bo po prostu bawili się razem. To było naturalne.



Ciężko jest dzisiaj sobie wyobrazić, że to wszystko w ogóle było możliwe. Brzmi to jak takie trochę z innej epoki. Ale tak było. I zgadza się, nie ma opcji, że takie sytuacje powrócą i staną się codziennością. No way. Ale może można jednak trochę postarać się wkupić w społeczeństwo, w którym żyjemy?


Wiadomo najłatwiej jest to zrobić na wsiach, gdzie ludzie znają się zdecydowanie lepiej, gdzie zazwyczaj większość jest ze sobą mniej lub bardziej spokrewniona. Ale czy w mieście takie sytuacje nie są możliwe? Oczywiście, że są. I nie mówię tutaj już stricte o sąsiadach, bo to nie zawsze jest wykonalne, choć można próbować. Mówię o tych relacjach, które sami stwarzamy i może gdzieś po drodze się nam one zagubiły lub też sprowadziły do pisania okolicznościowych wiadomości. Czy nie przyjemnym uczuciem byłoby gdyby przyjaciółka wpadła do nas ot tak bez zapowiedzi? Po prostu zapukała do drzwi, zapytała co robimy, a my właśnie robimy obiad, no to siada z nami i nam pomaga. Przy tym sobie troszkę plotkujemy i jest super zabawa.




No ok, wszystko fajnie, ale co jeśli akurat musimy gdzieś wyjść/nie mamy ochoty/ i inne wymówki? Myślę, że wszystkie tego typu rozważania są jak najbardziej na miejscu i normalne, i jednocześnie uważam, że można je bardzo szybko rozwiać. To zależy od nas i naszych relacji. I oczywiście od tego jakie mamy granice w kontaktach z innymi. Choć te, uwierzcie mi na słowo, mamy bardziej elastyczne niż się nam wydaje.


Nie musimy od razu wprowadzać drastycznych zmian do naszego życia. Może na początek wystarczy komuś bliskiemu zaproponować spotkanie zamiast pogawędki na Messengerze? Może warto odwiedzić najbliższą rodzinę z którą widujemy się dwa razy do roku? Czy choćby zagadać do sąsiada z balkonu obok, jakie mamy upały? I nie zrażać się ociąganiem innych, ale po prostu spróbować.




„Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela.”- ponownie słowa Małego Księcia. Podobno ludzie na łożu śmierci najbardziej żałują tego, że nie troszczyli się o relacje z bliskimi. Raczej nikt nie żałuje tego, że nie był posiadaczem najnowszego modelu audii, czy nie odbył podróży do Tajlandii. Żałuje się braku czasu dla innych ludzi. Więc może zacznijmy od dziś żyć tak, żeby tego, nie żałować?  

środa, 18 maja 2016

Dlaczego warto podróżować?





Każdy kto kiedykolwiek odbył jakąś podróż, lub też ma dużą wyobraźnię, może bez problemu wymienić kilka plusów, które podróż za sobą niesie. Ba, jej mnóstwo plusów. Poznawanie nowej kultury, lepsza organizacja, odpoczynek, radzenie sobie w różnych sytuacjach. Typowe zalety podróży. Gdyby mnie ktoś jakiś czas temu zapytał co pozytywnego widzę w podróżach zapewne tak brzmiałyby moje odpowiedzi. Jednakże po tym jak kilka z nich już w życiu odbyłam, spokojnie mogę stwierdzić, że nauczyły mnie takich rzeczy, których się nie spodziewałam. I myślę, że nie tylko mnie.


Więc jeśli chcecie się przekonać co pozytywnego niosą ze sobą podróże zapraszam do poniższej listy. No i do podróżowania rzecz jasna.

Marina di Pisa
Berlin
Teneryfa


BYĆ TU I TERAZ

Ile razy zdarza wam się robić jedną czynność a myślami być w kilku innych? Ile razy robicie coś na czym tak naprawdę się nie skupiacie?  Bo ja mam do tego skłonności. Powiedzmy, że jestem na siłowni. Pot leje się ze mnie strumieniami, nie mogę złapać oddechu. I nawet to nie przeszkadza mi w tym, żeby układać w głowie listę zakupów bądź też spraw do załatwienia na później. Myślę, że duża część z nas ma z tym problem. Teoretycznie zajmujemy się jakąś czynnością, a tak naprawdę myślami jesteśmy baaardzo daleko. Jak temu zaradzić? Wybierzcie się w podróż. Serio. Nie wiem jak to się dzieje, ale podczas podróży nie myślę o niczym innym niż o najbliższym celu lub też skupiam się tylko na tym co robię. Nawet jeśli właśnie tylko jadę autobusem. Nie sprawdzam co chwilę telefonu w nadziei, że ktoś napisał. Nie myślę o tym co ugotuję na obiad, jakie zrobię zakupy. Jestem nastawiona na to co jest tu i teraz. Odbieram bodźce dookoła mnie na wszystkie możliwe sposoby.

Może podróżowanie jest troszkę droższe od medytacji, ale niesie ze sobą więcej radości i ten sam efekt wyciszenia. Nie każdemu też medytacja przychodzi z łatwością. A podróż? Bierzesz plecak i już jesteś w drodze, żadna filozofia.


WIDZIEĆ WIĘCEJ
            
Wychodzę z uczelni, biegnę na tramwaj, wsiadam, odpisuje na smsy, myślę co zrobię na obiad, wpadam do mieszkania, robię obiad pakując się na siłownię, wychodzę, znowu biegnę na tramwaj, słucham muzyki, wysiadam, idę na siłkę. W drodze powrotnej zazwyczaj wszystko wygląda podobnie. Nie ma znaczenia, czy później idę do pracy, do domu  czy na spotkanie ze znajomymi. Wszystko. Ciągle. W biegu. I tak wygląda każdy dzień. Szczególnie poza domem. Ciągle gdzieś się spieszymy, biegniemy, mamy wszystko zaplanowane co do minuty. Podczas podróży? Mam to gdzieś. Bez przesady oczywiście bo samolot raczej na mnie nie poczeka. Ale poza samolotem? Nie zawsze mam sprawdzone dokładnie odjazdy, przyjazdy, wszystkie autobusy, wszystko wszystko. Muszę czekać 30 min bo sobie źle sprawdziłam, nie doczytałam lub nie zrozumiałam. Trudno, poczekam. Coś poszło nie tak i wiem, że nie zdążę zrobić wszystko co zaplanowałam? Niezbyt spoko, ale trudno, nic na to nie poradzę. Idąc ulicą nie biegnę zapatrzona w telefon tylko skupiam się na tym co jest dookoła. O! Ale pan ma śmieszny kapelusz. WOW, jaki piękny budynek. Ojej, jak cudownie wyglądają te kwiaty w słońcu. Świat od razu staje się piękniejszy gdy dostrzega się więcej. A uwierzcie mi nawet w miejscach, które mijacie codziennie od kilku lat można nagle dostrzec coś nowego, niespotykanego, pięknego.
            
Staram się czasem przełączać na taki tryb podczas tego codziennego zabiegania po Krakowie. I aż nie chce mi się wierzyć, że na co dzień tego nie dostrzegam!


POWIEDZ MI CO MASZ W WALIZCE A POWIEM CI KIM JESTEŚ
           
 Na swoją pierwszą większą podróż chciałam zabrać dosłownie WSZYSTKO. Tę koszulkę wezmę, bo może będę mieć na nią ochotę. Te buty są takie śliczne, może je założę. Hmmm w tym w sumie na co dzień nie chodzę, ale nigdy nic nie wiadomo. Dobrze, że miałam ograniczoną wielkość walizki. Inaczej dźwigałabym ze sobą mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Każdy teoretycznie wie, że wyruszając w podróż nie należy przesadzać z wielkością bagażu. Ale co wziąć w momencie, gdy nie mamy zielonego pojęcia co będziemy mieć ochotę na siebie założyć?
            
Sprawa jest prosta. Trzeba znaleźć swój styl i kilka rzeczy typu must have na wyjeździe. Totalnie nie opłaca się zabierać rzeczy w których na co dzień nie chodzimy mając nadzieję, że na drugim końcu świata je założymy. Warto więc przemyśleć lecąc np. na 3 dni do Włoch, które spodnie będą pasować raczej do wszystkiego i w których dobrze się czujemy, i bardziej opłaca się je zabrać, niż takie, które fajnie wyglądają tylko z jedną koszulką. Wiem, że to zależy od wyczucia stylu i smaku, ale nie bójmy się, że będziemy wyglądać nijako. Jeśli znajdziemy się w całkiem obcym miejscu i nałożymy na siebie typowo wakacyjne, dziwne i niecodzienne dla nas ubrania to tak naprawdę poczujemy się obco w swojej skórze. Np. w mojej szafie jeśli chodzi o koszulki przeważa kolor biały. I ostatnio czarny. Początkowo jadąc w podróż chciałam to sobie urozmaicać. No bo kto głupi zabiera w podróż same białe koszulki z jedną może inną? Teraz już wiem, że ktoś kto wie, że w tym będzie czuł się swobodnie a nie sztucznie.
            
W czym to pomoże na dłuższą metę? Nie tylko podczas podróży? Przede wszystkim podczas kolejnych zakupów bardziej się zastanowimy A do czego mi się to przyda? Mam cokolwiek, do czego to będzie pasować? Mi pomogło. Właśnie podróże pomogły mi zdefiniować mój styl. Myślę, że nie tylko ja zawdzięczam to podróżą.


ZDECYDUJ SIĘ !

Jak często zdarza się wam zwlekać z podjęciem decyzji? I rozważacie mnóstwo opcji za i przeciw? Wynika to m.in.  z faktu, że nie zawsze podejmując decyzję jesteśmy pewni, gdzie ona nas zaprowadzi. I tak dniami, godzinami, a nawet latami rozmyślamy i zastanawiamy się zamiast działać. W podróży tak nie można. Czy ten autobus to na pewno jest ten? Pytam kierowcę i słyszę  „?#&!?%$” w obcym języku (i bynajmniej nie jest to angielski) cokolwiek to znaczy. Nie jestem pewna, wydaje mi się, ale próbuję. Najwyżej się nie uda. Najwyżej będę musiała zawrócić. Na pewno coś po drodze zobaczę, czegoś się nauczę.

Czy ta knajpa jest dobra? Ceny mi odpowiadają, nie mam czasu ani ochoty sprawdzać opinii w necie. Wchodzę, próbuję, może akurat. Oczywiście, bardzo często zdarza się sparzyć. Ale przynajmniej mam nauczkę, doświadczenie, jestem mądrzejsza na przyszłość. Zapewniam, lepiej spróbować i być zawiedzionym niż nie próbować i tkwić w miejscu.


Podróże uczą nas też, że nie każdy z kim dogadujemy się na co dzień jest dobrym kompanem podróży. Warto o tym pamiętać, bo można się niestety niemiło zaskoczyć. Lub też miło. Każdemu życzę tak cudownej, ogarniętej, mega pozytywnej i napalonej na podróże towarzyszki jaką mam ja.




A Wy, macie wrażenie, że podróże nauczyły Was czegoś niestandardowego  ?

niedziela, 8 maja 2016

Książki, które mogą zmienić Twoje życie



Ogromnie cieszę się z tego powodu, że nie zawsze jestem konsekwentna w swoich decyzjach. To znaczy zazwyczaj mnie to irytuje, ale dziś jestem z tego zadowolona. Wiecie jak miał wyglądać mój wczorajszy wieczór? Z książką do anatomii, ewentualnie z Auto Cad’em jeśli anatomia już wychodziłaby mi bokiem. W międzyczasie miałam upiec mleczne bułeczki w wersji fit. I co? I nic. Moje plany legły w gruzach po przeczytaniu z nudów kilku pierwszych stron jakiejś książki na biurku kuzynki. Później nie mogłam się od niej oderwać.




CÓRECZKA

Nie chcę opowiadać o czym ta książka stricte jest, bo nie o to się rozchodzi. Mogę zapewnić, że wciąga. Kilka razy domownicy musieli mną potrząsnąć, żebym zorientowała się, że mówią do mnie. Historia pochłonęła mnie od samego początku. „Kropeczka”- czyli tytułowa córeczka, aktualnie nastolatka, zjawia się nagle w domu Agaty – głównej bohaterki i mówi do niej „mamo”. Agata jakby sobie coś przypomina i to słowo, które przecież znaczy ogromnie dużo, nie stanowi dla niej w tym momencie największego problemu. Zapewne, gdyby zjawiła się w drzwiach jakiegoś „taty” to historia byłaby całkiem do przełknięcia, ale w tą stronę coś tu nie gra.. Tym bardziej, że Agata jest szczęśliwą mężatką i matką Filipa, i od początku książki nie „wygląda” na taką, która porzuca swoje dziecko. Jednakże jakieś sekrety z przeszłości musi skrywać. Wiadomo, że pojawienie się Kropeczki wywróci rodzinne życie tej trójki do góry nogami. Zresztą nie tylko tej trójki bo skoro jest jakaś „mama” to „tata” też gdzieś musi być. Ze swoją historią i swoimi tajemnicami.

Książka zaskakuje od samego początku do końca. Nic w niej jest takie, jakiego można się spodziewać. Tajemnicą też nie jest, że książka ta porusza problem zakażenia wirusem HIV(oczywiście dla tych którzy zechcą przeczytać okładkę zanim zaczną czytać książkę) i zachęca do zastanowienia się nad tą kwestią bardziej niż wszystkie hasła reklamowe i kampanie których byłam świadkiem i które miałam okazję w jakimś stopniu organizować. Powinna ją przeczytać każda licealistka, a w dzisiejszych czasach może i nawet gimnazjalistka. Jako przestrogę oraz nie bagatelizowanie tego - jak się nam mylnie wydaje „odległego” problemu.

A co ona zmieniła w moim życiu?
Ciężko stwierdzić co dokładnie zmieniła bo minęła jakaś godzina odkąd skończyłam ją czytać i powstaje ten post. A dodam, że jest on spowodowany w głównej mierze silnymi emocjami, które wzbudziła i chęcią podzielenia się tym z Wami. Uważam, że przede wszystkim dobrze podsumowała moje myśli z ostatnich kilku tygodni. Zrobiła to poruszając całkiem inny aspekt, ale podsumowała. Wiem, wiem jestem tajemnicza, ale to nie jest temat do poruszenia „przy okazji” więc możliwe, że pojawi się tu innym razem. Czuję też, że przypieczętowała zakończenie pewnego etapu związanego z pierwszą nastoletnią miłością i można powiedzieć „romansem”, który z tego powstał po latach. Ale to również nie jest temat na ten post.



JESTEŚ CUDEM. 50 LEKCJI JAK UCZYNIĆ NIEMOŻLIWE MOŻLIWYM.

Tą książkę kupiłam totalnie przez przypadek. Dostałam swoją pierwszą wypłatę w nowej pracy i postanowiłam, że muszę z niej kupić coś dla siebie, ale nie taką zwykła rzecz, jak nowy super ciuch albo kosmetyk. Do empiku weszłam po książkę dla kuzynki na urodziny. Wyszłam z dwoma. Autorkę znałam z poprzedniej książki Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu, podobały mi się jej styl. Felietony. Uwielbiam czytać felietony. Pisała też dużo o Bogu, o tym żeby wierzyć w siebie, dobro innych ludzi, że wszystko może się zmienić i wszystko zależy od nas, o tym, żeby się nie poddawać. Ponadto pisała o tym dobrze. Cholernie dobrze. Można powiedzieć, że wszystkie jej książki są podobne (napisała jeszcze Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji jak szukać spełnienia). Bo nie da się zaprzeczyć, że nie są, zarówno pod względem tematyki jak i stylu pisania(wszystkie są w formie felietonów). Jednakże jak dla mnie ta wyróżnia się z tłumu. Po jej lekturze uwierzyłam w siebie i w innych bardziej. Czytając ją autentycznie chciałam ciągle czynić dobro, pomagać innym. Czytając ją bardziej doceniłam to co mam, oraz bliskich których mam. Zaczęłam też doceniać chwile, które z pozoru wydają się błahe.
Podczas czytania miałam często łzy w oczach, gulę w gardle oraz uśmiech na twarzy. Książka skłania do bycia lepszym- wydaje mi się że lepszej zachęty nie potrzeba.

P.S. Jedynym jej minusem(znajomi mieli podobnie) jest to, że po przeczytaniu jej już tak w około 75% nagle ciężko jest przebrnąć dalej, tak jakby jest się już nią przesyconym i więcej niż jeden felieton dziennie nie chce „wejść”. Choć może to nie jest minus, ale specjalne zagranie autorki, żeby przedłużyć te wszystkie emocje, które książka wzbudza, a nie przeczytać w jeden dzień i odłożyć?


NA KOŃCU TĘCZY (lub Love, Rosie)

Książka o przeznaczeniu. O miłości i przyjaźni na zawsze. O tym, że wszystkie podejmowane przez nas decyzje będą kiedyś miały swoje konsekwencje. O tym, że warto wierzyć w miłość, taką przez duże M. Ponieważ książka nie podaje wszystkich informacji na tacy, dużo trzeba się domyślać. A nie podaje ich dlatego, że napisana jest inaczej niż inne – nie ma w niej narratora a o tym co się dzieje u bohaterów dowiadujemy się z listów, liścików, mejli i relacji innych. Mimo tego, że akcja toczy dość długo nie rozwleka się ona ani nie zatrzymuje i mamy wrażenie, że ciągle jest dynamiczna, że ciągle coś się dzieje. Gdy trafiłam na nią pierwszy raz, zaczęłam ją czytać przed snem. Skończyłam ze wschodem słońca.
Polecam wszystkim, którzy tracą nadzieję w związku z miłosnymi zawirowaniami. Mam nadzieję, że ta książka pozwoli ją wam odzyskać.



Na jej podstawie powstał film „Love, Rosie”. Gdybym miała ocenić go jako adaptację książki powiedziałabym, że jest słaby i w najmniejszym stopniu nie odzwierciedla książki. A że nie chcę tego robić to wolę oceniać go po prostu jako film „inspirowany” książką. W takiej sytuacji mogę stwierdzić, że jest lekki, przyjemny i ogląda się go super. 

A Wy macie takie książki, które w ostatnim czasie Was poruszyły?

poniedziałek, 2 maja 2016

Siemka !

Niezbyt lubiłam w szkole, na studiach, w nowej pracy czy gdziekolwiek tego polecenia „przedstaw się w kilku zdaniach”. Nigdy nie wiedziałam –i nadal nie wiem –co w takiej sytuacji powiedzieć. Czy zgrywać luzaka, czy mówić o swoich osiągnięciach, czy może o planach, a może o porażkach, bo przecież one też wpływają na to w jakim miejscu się teraz znajduję.


Poza tym zazwyczaj myślałam, że przecież na kilkadziesiąt osób ciężko jest powiedzieć coś naprawdę oryginalnego, co się nie powtórzy. A przecież o to w tym chodzi. Żeby wyróżnić się z tłumu. Żeby powiedzieć coś co sprawi, że inni będą chcieli zagadać, zaprzyjaźnić się.

I najważniejsza sprawa. Człowieka poznaje się nie po słowach, lecz po czynach. Jak na ironię w blogowaniu chodzi m.in. o słowa, więc za czyny uznajmy po prostu publikację postów.
Poznacie mnie po czynach. Ale na początek, bo lubię wszystko robić po kolei (aż za bardzo) powiem te kilka zdań o sobie.

Jestem Kasia. Mam prawie 22 lata. Pracuję i studiuję. Za rok będę inżynierem. Na ten temat nie powiem nic więcej, bo jest to aktualnie najmniej interesująca część mojego życia. Przez 10 lat trenowałam siatkówkę w której byłam ze wzajemnością zakochana. Z siatkówką się rozstałam a jej miejsce zajęła siłownia. W ostatnim czasie w szczególności zajęcia a’la crossfit i bieganie. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem fit maniakiem. Poza tym uwielbiam pisać i myśleć. Rozkminiać. Wszystko i wszystkich. Wyciągać wnioski i analizować. W związku z tą skłonnością od września planuję rozpocząć studia psychologiczne. Lepiej późno niż wcale. Od dziś też jestem baaaardzo początkującą blogerką. Po moim opisie można domyślić się, że będę pisać o życiu i byciu fit. Przynajmniej taki mam plan. Jednakże nic nie obiecuje bo doskonale wiecie, że życie cały czas ewoluuje i plany się zmieniają.  



Zapraszam więc Was do mojego świata! :)